Kiedy urodziłam się w Tychach 60 lat temu, moja  rodzinna miejscowośćmiała jeden kościół, jedną przychodnię i jedną szkołę. Z  ulicy Mielęckiego 61( obecnie skrzyżowanie Niepodległości z Aleją Bielską- jeszcze do tej pory w tym miejscu rosną i owocują jbłonki z naszego ogródka!) codziennie przemierzałam droge do szkoły ( obecnie SP-1) od pierwszej do trzeciej klasy. Tak jak to robiła w dziecinstwie moja mama, jej siostry i bracia, moja babka i wszystkie dzieci w Tychach.

 

      A potem działóy się wielkie dla Tychów rzeczy. Wraz  z nowymi osiedlami powstawały nowe szkoły, które mieszały i dzieliły społóeczność szkolną według tworzonych rejonów. Co roku przydzielano mnie do innej szkoły: najpierw do sP-5, potem SP-11, potem do SP-12, by znów wrócić do SP-11.

 

    

dzieci

       We wczesnych latach szkolnych dane mi było na własnej skórze poznać, na czym polega wielokulturowość środowiska, jak różne odmiany ma język polski- od śląskiej gwary, w której wzrastałam przez małopolską, aż po zaśpiew charakterystyczny dla języka koleżanek, których rodziny przybywszy z Kresów zasiedlały kolejne bloki na os. C, D, E. Poznałam, co mieści sie w słowach "inny", "swój", "obcy", i jak życzliwy okazał się "los" dla przyjeżdzających, kosztem miejscowych.

 

     Jak to się stało, że mimo wędrówki po różnych szkołach jestem absolwentką SP-11? Kiedy miałam rozpocząc naukę w ostatniej, siódmej klasie, okazało się, że otwarta została kolejna szkoła w Tychach, SP-12. Moje miejsce zamieszkania wskazywało, że to kolejna szkoła dla mnie. Podział na rejony tym razem nie był sztywny, nasi rodzice mieli możliwość zdecydowania o wyborze SP-11 lub SP-12. Nieświadomi podtekstu sprawy, pozwolili mi wybrać. Dla mnie kryterium " najlepszych koleżanek" było decydujące, a i nauczyciele delikatnie sugerowali, że nowa szkoła jest super nowocześnie wyposażona, że idą tam najlepsi uczniowie...Tak więć klase siódmą rozpoczęlam w SP-12. Aż wybuchł skandal! Okazało się, że SP-12 to pierwsza w mieście szkoła laicka, tzn. bez nauki religii. Decyzja rodziców była natychmiastowa. Po dwóch tygodniach - bez żalu- wróciłam do "mojej" szkoły.

     Z pobytu w Szkole Podstawowej nr 11 zachowałam wyłącznie miłe wspomnienia. Zawdzięczam to przede wszystkim Nauczycielom, wśród których szczególnie serdecznie wspominam panią Marie Kościańczuk, jej rodziców - państwo Zygan, moją polonistkę panią Janinę Surowiec, kierownika szkoły i nauczyciela matematyki pana Ignacego Ciągło. Czas pokazał, że są to osoby znaczące w moim życiu, doceniali moją pilność w nauce ( wrażenie to nie do końca zgodne było ze stanem faktycznym!), pasję społecznikowską (uwielbiałam pracę w harcerstwie i samorządzie szkolnym) oraz zamiłowania czytelnicze.

 

       W dniu zakończenia roku szkolnego wręczono mi nagrodę: czterotomowe "Dzieła Wybrane' A. Mickiewicza, 'Starą baśń "J. I. Kraszewskiego za wyniki w nauce i "Z górnośląskiej ziemi " pod red. G. Morcinka i W. Szewczyka za pracę społeczną. Pani Maria Kościańczuk, poza standardowymi gratulacjami, powiedziała mi wręczając "Mickiewicza: Jeszcze teraz nie zrozumiesz tych książek, ale może będą początkiem twojego księgozbioru. Te zwyczajne słowa miały swoje konsekwencje- przez następne lata starałam się "dorosnąć' do tej książki, a potem do następnych, zawsze stawiając sobie poprzeczkę nieco wyżej, niż mogłam osiągnąć. A "Z górnośląskiej ziemi"? Do tej pory czytam tę książkę, bo wybór tekstów w niej zawarty ciągle pozwala odkrywać nowe konteksty i podteksty złożonych spraw śląskich.

 

Myślę o tych i wielu innych miłych momentach z życia szkolnego, ilektoć mijam SP-11.

 

 

 


Łucja Staniczek